lowali na antylopy, których znajduje się mnóstwo w tej stronie Ubangi.
Nazajutrz wieczorem Kamis przywiązał łódź do nadbrzeżnego drzewa, z zamiarem przepędzenia w tym miejscu nocy. Wszyscy byli wdzięczni ojcu Li-Mai, że im ułatwił ucieczkę. Langa z dzieckiem pokochali się serdecznie. Podróżni nasi mniemali, że zabiorą Wagddisa i małego Li-Mai do Libreville. Powrót byłby dla nich łatwym, mogli bowiem popłynąć którąkolwiek rzeką, będącą dopływem Ubangi.
Był to dzień 16 kwietnia, gdy się zatrzymali na wybrzeżu; płynęli już dwadzieścia godzin. Kamis twierdził, że oddalili się już o jakie sto kilometrów od siedziby Wagddisów. Posiliwszy się, zasnęli, czuwał tylko ojciec Li-Mai.
Nazajutrz, gdy zamierzali puścić się w dalszą drogę, ujrzeli Li-Mai z ojcem stojących na wybrzeżu. Nie chcieli oni wsiąść do łódki, ojciec wskazał ręką na rzekę, a potym na leśną gęstwinę.
Napróżno przyjaciele nasi namawiali ich, aby dalej z niemi płynęli, napróżno Langa obsypywał chłopca pieszczotami; Li-Mai powiedział tylko jeden wyraz:
— Ngora!
Tak, matka jego pozostała w wiosce Wagddisów, i tam chciał chłopiec powrócić z ojcem; rodzina nie chciała się rozłączyć.
Pożegnali się nareszcie, zaopatrzywszy Wagddisów w pożywienie, które powinno im było wy-
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/209
Ta strona została skorygowana.
— 209 —