Jan i Maks owinęli się w kołdry i ułożyli do snu pomiędzy korzeniami drzewa. Lango przytulił się do nich, jak wierny piesek.
Urdaks i Kamis przed udaniem się na spoczynek obeszli jeszcze cały obóz, aby się przekonać, czy woły są spętane, czy ludzie śpią i czy wygaszono ogniska, z których lada iskierka mogłaby wzniecić pożar, zapalając zeschłe trawy i gałęzie.
Dopełniwszy tego, ułożyli się do snu w pobliżu wozu.
Wkrótce wszyscy zasnęli snem głębokim; zdaje się, że i straż nie oparła się znużeniu, gdyż skoro około godziny dziesiątej ukazały się jakieś podejrzane ognie na skraju wielkiego lasu, nikt ich nie dostrzegł i nie oznajmił o tym Urdaksowi.
Przestrzeń może dwuch kilometrów oddzielała pagórek od puszczy, na której brzegu ukazywały się i poruszały drżące i smolne płomyki. Było ich może z dziesięć, łączyły się one lub rozpierzchały, to znów poruszały się gwałtownie, pomimo, że powietrze było bardzo spokojne. Można było przypuszczać, że banda krajowców rozłożyła się obozem w tym miejscu, oczekując dnia.