Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
— 25 —

daks. — Jednakże, choć nas nie zaskoczyli znienacka, niemniej są groźni ze względu na liczbę i krwiożercze instynkty.
— Są to pantery, które misjonarzom z trudnością przyjdzie przemienić w jagnięta — rzekł Maks Huber.
— Miejmy się na baczności — ostrzegał Portugalczyk.
Nieinaczej, trzeba się było mieć na baczności i walczyć do ostatniej kropli krwi, gdyż nie można się spodziewać litości od krajowców z nad Ubangi. Do jakiego stopnia są oni okrutni, trudno to sobie nawet wyobrazić. Najdziksze plemiona Australji, z wysp Salomonowych, z Hebrydów i Nowej Gwinei z trudem wytrzymałyby porównanie z niemi. Środkową Afrykę zamieszkują ludożercy, wiedzą o tym najlepiej ojcowie misjonarze, którzy narażają się na śmierć najstraszliwszą. Tych czarnych ludzi możnaby zaliczyć do rzędu zwierząt o ludzkiej twarzy. Tam, w Afryce południowej, słabość jest występkiem, a siła wszystkim. Pojęcie u dorosłych ludzi jest tam mniej rozwinięte, niż w innych krajach u pięcioletniego dziecka.
Ofiary krwawe w ludziach nie stanowią rzadkich wyjątków w tamtych okolicach. Krajowcy zabijają niewolników na grobie panów, a głowy ich, umieszczone w rozszczepionych gałęziach, odrzucają daleko. Zjadają dzieci, w wieku od dziesięciu do szesnastu lat; wielu wodzów żywi się jedynie taką strawą.