— Już zapóźno — odparł Kamis.
— Czyń to, co ci każę! — zawołał gniewnie Urdaks.
— Jakżeż sobie poradzę — odparł Kamis — toć woły zerwały krępujące je pęta i uciekają przed stadem słoni.
Zobaczywszy to, Urdaks zawołał, zwracając się do swych ludzi:
— Chodźcie tu!
Ale i oni uciekali już w popłochu.
— Podli! — krzyknął Jan Cort.
Czarni, nietylko że ratowali się ucieczką, ale zrabowali co się dało, paczki, tłomoki i kły słoniowe.
Nikczemni opuszczali swojego wodza i okradali go w dodatku.
Nic już nie można było liczyć na tych ludzi, oni się nie wrócą, gdyż łatwo znajdą schronienie w którejkolwiek wiosce krajowców.
Z całej karawany pozostali tylko: Urdaks, Kamis, Maks, Jan i Langa.
— Wóz!... Wóz!... — powtarzał Urdaks, który upierał się koniecznie, aby wóz ukryć za wzgórzem.
Kamis wzruszył ramionami, posłuchał jednak rozkazu i z pomocą Maksa i Jana pchnął wóz pod drzewa.
— Może uniknie zagłady, jeżeli stado rozdzieli się na dwie części.
Ale ponieważ to zajęło trochę czasu, było już zapóźno, aby Portugalczyk i jego towarzysze dostali się do lasu.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/42
Ta strona została skorygowana.
— 42 —