Instynkt zachowawczy zmusił ich do ostatecznego wysiłku.
Kamis, Maks i Jan wpadli pomiędzy pierwsze drzewa i nawpół żywi osunęli się na bujną trawę.
Słonie chciały się dostać do lasu, lecz drzewa rosły tak gęsto i były takie mocne, że zatrzymały ich zapędy. Wsuwały trąby przez otwory w gąszczu, ale dalej postąpić nie mogły. Uciekający nie potrzebowali się już lękać napaści słoni, dla których wielki las Ubangi stanowił nieprzezwyciężoną zaporę.
Zbliża się północ. Pozostawało więc przepędzić jeszcze sześć godzin w zupełnej ciemności, w gęstym lesie. Ciemność była tu większa, niż na równinie i obawa niebezpieczeństwa potężniejsza.
Kamis i jego towarzysze nie potrzebowali się już lękać napaści słoni. których wojownicze instynkty powstrzymał gąszcz leśny, lecz, światła dostrzeżone na początku nocy upewniały ich, że krajowcy muszą się znajdować w pobliżu.
Wtedy Kamis, odetchnąwszy nieco, szepnął:
— Czuwajmy!...
— Czuwajmy i starajmy się odeprzeć napaść —