— Amerykanom ta ziemia nie jest potrzebna — odpowiedział Jan Cort — dlatego że...
— Że co? — podchwycił Maks Huber.
Że moim zdaniem, po co męczyć nogi, skoro wystarcza wyciągnąć rękę...
— Mój kochany Janie, przyjdzie chwila, w której rząd federalny upomni się o swój udział w zdobyczach afrykańskich... Część prowincji Kongo zagarnęła Francja, drugą część Belgja, trzecią Niemcy, a przecież jest jeszcze część prowincji Kongo niepodległej, która czeka na swego zdobywcę... I cały ten kraj, który zwiedzamy od trzech miesięcy...
— Ale tylko jako turyści, Maksie, a nie jako zdobywcy.
— Nie widzę w twoim określeniu zbyt wielkiej różnicy, godny obywatelu Stanów Zjednoczonych — wygłosił Maks Huber. — Powtarzam raz jeszcze, że w tej części Afryki Stany Zjednoczone mogłyby założyć wspaniałą kolonję. Ziemia jest tu tak urodzajna, że niemal prosi się o to, aby ludzie zużytkowali jej żyzność; rzeki i strumienie zasilają wilgocią grunty, a ta sieć wodna nigdy nie wysycha...
— Nawet podczas tak nieznośnego, jak dzisiaj upału — dokończył Jan Cort, ocierając chustką spocone czoło.
— Mój kochany, przyzwyczailiśmy się już do upałów! — zawołał Maks Huber. — Powiedz, mój przyjacielu, czyśmy się już nie zaaklimatyzowali, czyśmy, że się tak wyrażę, nie zamienili się już
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —