Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/61

Ta strona została skorygowana.
— 61 —

— I moglibyśmy pogrzebać nieszczęśliwego Urdaksa — dodał Jan Cort.
— Nie można o tym marzyć, dopóki w tej okolicy błąkają się słonie — odpowiedział Kamis. — Zresztą pewno wszystko jest tam rozbite na miazgę.
Uwaga ta była słuszną, a ponieważ słonie nie miały zamiaru się oddalać, podróżni więc wrócili do miejsca, gdzie tlało jeszcze ognisko, aby się naradzić, co czynić należało.
Zanim doszli do ogniska, Maks upolował piękną sztukę zwierzyny, która mogła im służyć za pożywienie przez dwa lub trzy dni.
Była to „injala“, rodzaj antylopy, okrytej szarą, miękką sierścią, wpadającą miejscami w kolor brunatny. Zwierzę to jest duże i ma rogi skręcone spiralnie. Kula położyła je na miejscu. Injala ważyła ze dwieście funtów. Widząc, że zwierzę pada, Lango pobiegł za nim, jak młody psiaczek. Ale nie mógł udźwignąć tak ciężkiej zdobyczy i trzeba mu było dopomóc.
Kamis, wprawny w tego rodzaju zajęcie, z pomocą noża zdarł skórę ze zwierzęcia i poćwiartował je, wybierając części odpowiednie na pożywienie, następnie przeniósł je bliżej ogniska. Jan Cort dorzucił do ogniska suchych gałęzi, a gdy ogień zapłonął, położył na nim mięso injali.
Bardzoby się teraz przydały konserwy i biszkopty, których znaczny zapas posiadali w skrzyniach, lecz część zabrali pewno tragarze ucie-