Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
— 77 —

przybliżyć, a Maks nie byłby zbudził Jana i Kamisa.
Nagle drgnął, poczuł że ręka jakaś dotknęła jego ramienia.
— Co to? — zapytał.
— To ja — odparł Jan Cort — czy wziąłeś mnie za dzikiego mieszkańca Ubangi? Nie dostrzegłeś nic podejrzanego?
— Nic...
— Teraz na ciebie kolej, abyś odpoczął, mój drogi Maksie.
— Dobrze, ale zdaje mi się, że moje marzenia senne nie będą tak piękne i ciekawe jak te, które śniłem na jawie.
Nadspodziewanie noc ta naszym podróżnym przeszła spokojnie.



VI.
Ciągle w kierunku południowo-zachodnim.

Nazajutrz, jedenastego marca, podróżujący gotowali się znów do drogi. Miał to być drugi dzień ich przeprawy przez puszczę.
Gdy wydostali się z pomiędzy korzeni drzewa bawełnianego, obeszli najpierw dokoła polankę, przysłuchując się śpiewom ptasząt, których trele mogłyby zawstydzić niejedną włoską śpiewaczkę.