przybliżyć, a Maks nie byłby zbudził Jana i Kamisa.
Nagle drgnął, poczuł że ręka jakaś dotknęła jego ramienia.
— Co to? — zapytał.
— To ja — odparł Jan Cort — czy wziąłeś mnie za dzikiego mieszkańca Ubangi? Nie dostrzegłeś nic podejrzanego?
— Nic...
— Teraz na ciebie kolej, abyś odpoczął, mój drogi Maksie.
— Dobrze, ale zdaje mi się, że moje marzenia senne nie będą tak piękne i ciekawe jak te, które śniłem na jawie.
Nadspodziewanie noc ta naszym podróżnym przeszła spokojnie.
Nazajutrz, jedenastego marca, podróżujący gotowali się znów do drogi. Miał to być drugi dzień ich przeprawy przez puszczę.
Gdy wydostali się z pomiędzy korzeni drzewa bawełnianego, obeszli najpierw dokoła polankę, przysłuchując się śpiewom ptasząt, których trele mogłyby zawstydzić niejedną włoską śpiewaczkę.