Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
— 78 —

Przed wyruszeniem w drogę przezorność nakazywała zjeść śniadanie, które składało się wyłącznie z zimnego mięsa antylopy i świeżej wody, zaczerpniętej ze strumienia, płynącego w pobliżu. Napełnili również wodą tykwę Kamisa. Potym skierowali się na prawo od polanki, tam, gdzie przebłyskiwały pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Oczywiście ta część lasu była zamieszkała przez grubszego zwierza, gdyż w rozmaitych kierunkach krzyżowały się tu ścieżki wydeptane. Wistocie dostrzegli bawoły, a nawet parę nosorożców w gęstwinie, które trzymały się jednak zdaleka od ludzi. Ponieważ zwierzęta te nie okazywały usposobienia wojowniczego, podróżni nie zaczepiali ich, nie chcąc napróżno zużywać kul i prochu. Szli tak do południa i uszli ze dwanaście kilometrów.
Jan Cort ubił parę dropi; są to ptaki z czarnym upierzeniem, odznaczające się mięsem bardzo smacznym.
— Wolałbym jednak, aby mięso było pieczone, a nie przypiekane na węglach — rzekł Maks Huber.
— Nic łatwiejszego! — odpowiedniał Kamis.
Oprawiony i oczyszczony drop nadziany został na patyk i upieczony doskonale. Można sobie wyobrazić, z jakim apetytem spożyli go nasi podróżni.
Kamis i jego towarzysze ruszyli w dalszą dro-