Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/84

Ta strona została skorygowana.
— 84 —

Cort strzelił znowu, ale także niezbyt celnie. Kula drasnęła nosorożca w łopatkę i podrażniła go tylko; zwierzę rzuciło się pomiędzy zarośla, za nim podążył drugi nosorożec.
Maks, Jan i Kamis nie mieli czasu nabić powtórnie broni. Uciekać, także już było zapóźno, lecz instynkt zachowawczy poradził im, aby się ukryli za szerokim pniem baobabu, który miał ze sześć metrów średnicy. Chociaż i tu nosorożce mogły ich napaść z dwuch stron.
— Do licha! — mruknął Maks Huber.
— Wzywajmy lepiej Pana Boga — mruknął z pawagą Jan Cort.
Rzeczywiście, jeżeli Opatrzność ich nie poratuje, nie mogą myśleć o ocaleniu.
Baobab zadrżał pod gwałtownym natarciem nosorożca, zdawało się, że olbrzymie drzewo wyrwane zostało z korzeniami.
Lecz nacierając, zwierzę zaczepiło rogiem o rozszczepioną korę drzewa i pomimo gwałtownego usiłowania, nie mogło się oswobodzić. Drugi też nosorożec, który miażdżył sąsiednie krzaki, zatrzymał się zdumiony niewolą towarzysza. Kamis położył się na trawie i pełzając, zajrzał, co robią zwierzęta, a widząc niewolę jednego i osłupienie drugiego, szepnął z pośpiechem:
— Uciekajmy!... uciekajmy!...
Towarzysze domyślili się raczej, niż zrozumieli jego rozkaz.
Wszyscy zaczęli uciekać, pociągając za sobą