Langa. Ku wielkiemu ich zdumieniu, nosorożce nie ścigały ich; po kilku minutach szalonego biegu, Kamis dał znak, aby się zatrzymali.
— Co się stało? — zapytał Jan Cort, odetchnąwszy.
— Zwierzę nie mogło wyciągnąć rogu, który utknął w korze drzewa — odpowiedział Kamis.
— Czy być może! — zawołał Maks Huber.
— Jesteśmy zdrowi i cali, ale straciliśmy napróżno kilka nabojów.
— Tymbardziej szkoda kul i prochu, że podobno mięso nosorożca jest jadalne — rzekł Maks Huber.
Tak — potwierdził Kamis — chociaż nie zalicza się do smacznych, gdyż pachnie piżmem.
— Ciekawym, czy on się wyplącze z tego drzewa — odezwał się Maks Huber.
Nie mieli po co wracać do baobabu. Ryczenie nosorożców ciągle rozlegało się po lesie; do godziny szóstej popołudniu podróżni nasi szli w głąb puszczy i rozłożyli się na wieczorny odpoczynek u stóp ogromnej skały.
Następny dzień przeszedł bez żadnego wypadku, to też podróżni uszli ze trzydzieści kilometrów, nie napotkali jednak żadnej rzeki, ani większego strumienia, którego tak niecierpliwie wyglądali. Spoczynek następnej nocy zakłóciło im mnóstwo nietoperzy, które rozpierzchły się dopiero ze świtem.
— Szkaradne, nieznośne stworzenia! — zawo-
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/85
Ta strona została skorygowana.
— 85 —