łał rano Maks Huber, ziewając z powodu źle przespanej nocy.
— Nie trzeba narzekać — odpowiedział Kamis.
— Dlaczego?
— Bo lepiej mieć do czynienia z nietoperzami, niż z mustykami, a tych na szczęście nie napotkaliśmy.
— Najlepiej byłoby, abyśmy nie napotykali ani jednych, ani drugich.
— Nie unikniemy mustyków, panie Maksie!
— A kiedyż nas gryźć zaczną te szkaradne owady?
— Skoro zbliżymy się do jakiej rzeki.
— Do rzeki, Kamisie! — zawołał Maks Huber. — Miałem nadzieję, że napotkamy rzekę, ale teraz nie mam już tej nadziei...
— Kto wie, panie Maksie, rzeka jest może bliżej, niż się spodziewasz.
Kamis zauważył w istocie pewne zmiany gruntu, który przemieniał się stopniowo na błotnisty. Miejscami, na małych bagniskach rosły wodne rośliny. Maks zabił kilka dzikich kaczek, które jedynie gnieżdżą się w pobliżu wód.
Gdy słońce schylało się ku zachodowi, usłyszeli skrzeczenie żab.
— Zbliżamy się do okolicy, która bywa siedliskiem mustyków — rzekł Kamis.
Pochód teraz był niezmiernie utrudniony z powodu pnączy i pasożytów, które rosły bujnie w tym gorącym i wilgotnym klimacie. Drzewa natomiast porozrzucane były rzadziej.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/86
Ta strona została skorygowana.
— 86 —