Nakoniec rozległ się dzwon; koła statku uderzyły jeszcze raz o wodę i zatrzymały się. Shannou stanął przy samym bulwarku. Natychmiast zaczęto wsiadać na statek z pewnym pośpiechem. Jedna z grup weszła pierwsza na pokład, a druga nie starała się jej wyprzedzić. Pochodziło to ztąd zapewne, że ta ostatnia musiała oczekiwać jednego lub kilku podróżnych, którzy się opóźnili. Dwóch czy trzech ludzi odłączyło się nawet od tej gromadki, żeby pobiedz bulwarkiem w stronę, gdzie się zaczyna droga do miasta Ś-go Augustyna. Ztamtąd patrzyli w kierunku wschodu z widocznem zniecierpliwieniem.
I nie bez słusznej przyczyny; albowiem kapitan Shannou'u, stojąc na przejściu wołał:
— Proszę wsiadać! proszę wsiadać!
— Jeszcze chwilkę! — odpowiedział jeden z ludzi należących do drugiej gromady, który został był na brzegu.
— Nie mogę czekać, panowie!
— Kilka minut!
— Nie! Ani jednej!
— Tylko chwilę!
— Niepodobna! Mamy odpływ, więc mogę nie znaleźć dosyć wody do przepłynięcia mielizny Johnsouvilskiej.
— Zresztą — odezwał się któryś z pasażerów — nie mamy powodu stosować się do kaprysu maruderów.
Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 01.djvu/15
Ta strona została skorygowana.