Ta strona została przepisana.
— Musimy go mieć żywego! Pamiętaj o tem, Gilbercie!
— Tak!... Żywego!...
Młodzieniec ucałował ojca, uścisnął ręce wuja swego, Carrola i p. Stannarda, poczem rzekł do Marsa:
— Chodź!...
I obaj, trzymając się prawego brzegu rzeki, wzdłuż skraju plantacyi szybkim krokiem szli pół godziny, nie spotykając nikogo na drodze. Przybywszy do miejsca, gdzie pozostał gig, ukryty pod stosem trzcin, wsiedli w niego, żeby się puścić na wodę, której prąd miał ich ponieść prędko do tamy Saint-Johnu.