wir, który utrudniałby żeglugę gigu i opóźniałby jego bieg. Dlatego też, Mars, nie widząc nic podejrzanego w górze rzeki, wolał się dostać na żywe wody środkowe, wartko płynące ku ujściu. Z małego portu Camdless, aż do miejsca, gdzie flotylla stała poniżej wału, było 4-ry do 5-iu mil; przy pomocy odpływu jakoteż i ruchu krzepkich rąk Marsa, gig mógł z łatwością przebyć je w przeciągu dwóch godzin; powróciłby więc, zanimby brzask ozłocił powierzchnią Saint-Johnu.
W kwandrans po odbiciu od brzegu, Gilbert i Mars, znajdując się już na środku rzeki, mogli się przekonać, że jeśliby się pospieszyli, to prąd poniósł by ich ku Jacksonville. Może nawet, bezwiednie, Mars przechylał w tę stronę, jak gdyby go tam wabił nieprzeparty jakiś urok. Jednakże należało unikać tego przeklętego miejsca, którego okolice musiały być czujniej strzeżone, aniżeli centralna część Saint-Johnu.
— Prosto, Mars, prosto! — tyle tylko powiedział młody oficer.
I gig musiał się trzymać środka prądu, prawie o ćwierć mili od lewego brzegu.
W porcie Jacksonvillskim zdawało się być jasno i głośno. Liczne światełka migały się na ulicach nadbrzeżnych, albo też drgały w czółnach, na powierzchni wód. Niektóre nawet szybko przerzucały się, jak gdyby ruchliwy nadzór był uorganizowany na dosyć szerokiej przestrzeni.
Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 01.djvu/214
Ta strona została przepisana.