— „Ojciec tamże!“
Latarnie oddaliły się i Shannoun ruszył w dalszą drogę, ukośnie płynąć ku lewemu brzegowi. O trzy mile za Kamdless-Boy, po drugiej stronie rzeki, zatrzymał się przy wybrzeżu Jacksonville, żeby wysadzić na ląd większą część swoich pasażerów.
Tam, Wolter Stannard wysiadł jednocześnie z trzema czy czterema z tych ludzi, z którymi Texar rozstał się na półtorej godziny przedtem, kiedy Indyanin podpłynął po niego czółnem. Pozostawało już tylko ze sześciu podróżnych na pokładzie parowca: jedni udawali się do Pablo, miasteczka zbudowanego przy latarni morskiej, wznoszącej się u ujścia rzeki Ś-go Jana, drudzy na wyspę Talbot, gdzie się zaczynały przesmyki tęż samę nazwę noszące, inni nakoniec dążyli do portu Fernandina. Shannoun płynął więc dalej i przedostał się przez mielizny bez wypadku.
W godzinę później znikł on na zakręcie zatoki Tru, gdzie rzeka Ś-go Jana mięsza swe fale już wzburzone z falami oceanu.