Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/112

Ta strona została przepisana.

zagmatwaną sieć wysepek i przesmyków, należało być obeznanym z tysiącznemi zakrętami; dlatego od bardzo dawnego czasu nikt się tam nie zapędzał. Nie wierzono już nawet w istnienie fortu. Ztąd też ów dziwaczny i złośliwy człowiek, który tam obrał sobie stałą siedzibę, nie narażał się na żadne niebezpieczeństwo, ztąd jego prywatne życie otoczonem było taką tajemniczością.
Chyba przy pomocy kłębka Arjadyny możnaby się orjentować w tym labiryncie, w którym panowały ciemności nawet w samo południe. Jednakże, w braku takiego kłębka, traf mógł ułatwić odkrycie środkowej wysepki Czarnej-Przystani.
Gilbert i Mars musieli się więc spuścić na tego nieświadomego siebie przewodnika. Przebywszy staw, płynęli dalej po wzbierających właśnie, wskutek przypływu, kanałach. Sunęli naprzód, niby przeczuciem parci, nie zdając sobie nawet sprawy, w jaki sposób wydobędą się ztamtąd. Ponieważ mieli przeszukać całą okolicę, wypadało im dokładnie zbadać tę lagunę.
Po półgodzinnych wysiłkach, według rachuby Gilberta, czółno musiało się posunąć o dobrą milę. Niejednokrotnie napotkawszy zaporę, cofało się ono z jednego przesmyku, aby się przedostać innym. Niewątpliwie jednak pusuwano się ku zachodowi.
Młody oficer i Mars nie próbowali jeszcze wysiąść na ląd. Przyszłoby im to zresztą z trudnością, ponieważ grunt wysepek mało się wznosił nad średni