Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/117

Ta strona została przepisana.

palił ją przy pomocy zapałki. Światło rozproszyło nieco ciemności.
Gilbert ukląkł przy umierającym. Był to murzyn, niewolnik, młody jeszcze. Przez roztwartą koszulę widoczny był otwór w piersi, z której sączyła się krew. Rana musiała być śmiertelną, nóż przeszył płuca.
— Ktoś ty?... Kto jesteś? — zapytał Gilbert, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
— Kto cię zranił?
Niewolnik nie mógł już wymówić ani słowa.
Mars poruszał gałęzią, ażeby rozpoznać miejsce, w którem zbrodnia została spełnioną.
Spostrzegł wtedy palisadę i niewyraźną sylwetkę blockhauzu. Był to rzeczywiście fort Czarnej Przystani, o którego istnieniu nawet nie wiedziano już w tej części hrabstwa Duval.
— Fort! — wykrzyknął Mars.
I pozostawiwszy swego pana przy umierającym, skoczył ku zabudowaniu. W jednej chwili przebiegł wnętrze blokhauzu i zajrzał do wszystkich pokoi, których drzwi wychodziły na salę środkową. W jednym z nich znalazł resztki ognia, dymiące jeszcze. Fort był więc ledwo co opuszczony. Ale jakiemu rodzajowi ludzi mógł służyć za schronienie: białym, czy seminolom? Bądź cobądź, należało się tego dowiedzieć, i to od tego rannego, który kona. Trzeba poznać nazwiska zabójców, którzy musieli ujść dopiero przed kilku godzinami.