Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/118

Ta strona została przepisana.

Mars wyszedł z blokhauzu, obszedł dokoła palisadę od strony wewnętrznej, świecił pochodnię, pod drzewami... ale nie było nikogo! Gdyby Gilbert i on przybyli rano, możeby zastali jeszcze tych, którzy zamieszkiwali fort. Teraz było już zapóźno.
Metys wrócił do swego pana i powiedział mu, że znajduję się w blokhauzie Czarnej Przystani.
— Czy ten człowiek mógł odpowiadać? — zapytał.
— Nie — odpowiedział Gilbert — stracił przytomność i wątpię, żeby ją odzyskał.
— Spróbujemy, panie Gilbercie — odpowiedział Mars. — Jest w tem tajemnica, która należy wyświetlić, a nikt jej nam nie wyjawi, gdy ten biedak umrze!
— Prawda, Marsie! Przenieśmy go do fortu... Może tam przyjdzie do siebie. Nie możemy go pozostawić na tem wybrzeżu!...
— Weź pan pochodnię, panie Gilbercie — odpowiedział Mars. — Jestem dosyć silny, zaniosę go sam.
Gilbert pochwycił zapaloną gałęź. Metys podniósł ciało, które już było bezwładną masą, wszedł po schodkach, prowadzących do galerji i przez okno dostał się do jednego z pokojów, gdzie też złożył swój ciężar.
Położono umierającego na posłaniu z ziół; poczem Mars przytknął mu do ust flaszkę z wódką. Serce biedaka biło jeszcze, chociaż bardzo słabo i zrzadka. Życie już zeń ulatywało... Czyż nie wy-