Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/138

Ta strona została przepisana.

szej podróży wodą i wylądować w okolicy bardzo niedostępnej, najczęściej bagnistej, pokrytej lasami bez końca, których grunt, poprzerzynany dopływami i trzęsawiskami, stanowi pułapkę dla pieszych wędrowców.
Wylądowano. Broń i skrzynie z zapasami rozdzielone zostały pomiędzy murzynów. Nie mogło to ich nużyć ani krępować w pochodzie, a tem samem opóźniać go. Wszystko z góry było przewidziane. Gdyby wypadło zatrzymać się, obozowisko mogło być rozłożone w przeciągu kilku minut. Przedewszystkiem, Gilbert, przy pomocy Marsa, zajął się ukryciem statku. Chodziło o to, żeby go nie spostrzegli mieszkańcy Florydy, albo seminolowie, gdyby odwiedzili wybrzeża jeziora. Należało mieć pewność, że się go odnajdzie za powrotem, ażeby popłynąć w dół Saint-Johnu.
Pod spadającemi gałęziami drzew, pośród olbrzymich trzcin, z łatwością znaleźli miejsce dla statku, złożywszy pierwej maszt. Statek tak głęboko ukryto pod gęstą zielenią, że niepodobna go było ujrzeć z wybrzeży.
Tak samo zapewne miała się rzecz z inną barką, o której wynalezienie Gilbertowi bardzo chodziło; z tą mianowicie, którą Dy i Zerma tu przypłynęły. Niezawodnie, z powodu nieżeglowności wód, Texar musiał z niej wysiąść w okolicy, w której jezioro komunikuje się z rzeką. Jak Jamas Burbank musiał postąpić, tak też wypadło pewno i hiszpanowi.