Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/142

Ta strona została przepisana.

białe w Europie, przybierają w Ameryce rozmaite odcienia czerwone, od purpurowego do blado-różowego“.
Nad wieczorem, gęstwiny znikły, ustępując miejsca wielkiemu gajowi cyprysowemu, który się ciągnie aż do Ewerglad.
Gromadka nasza uszła tego dnia około dwudziestu mil; Gilbert zapytał towarzyszów, czy nie są nadto znużeni.
— Gotowiśmy wyruszyć w drogę — odrzekł jeden z murzynów, w imieniu innych.
— Czy tylko nie zabłądzimy w nocy? — zauważył Edward Carrol.
— Nie grozi nam to niebezpieczeństwo, kiedy mamy się trzymać brzegu Saint-Johnu — odpowiedział Mars.
— Zresztą — dodał młody oficer — noc będzie widna. Na niebie nie ma chmur; księżyc, który wzejdzie o jedenastej, nie schowa się do rana. Prócz tego, gałęzie cyprysów są rzadkie, więc w tym gaju noc będzie mniej ciemna, aniżeli w innym lesie.
Ruszono w drogę. Nazajutrz rano, nasi wędrowcy, którzy część nocy byli w drodze, zatrzymali się na pierwszy posiłek u stóp jednego z tych olbrzymich cyprysów, jakich miljony znaleźć można w tej okolicy Florydy.
Kto nie oglądał tych cudów przyrody, ten nie może ich sobie wyobrazić. Wystaw sobie, czytelniku, zieleniejącą łąkę, wyniesioną na sto z górą stóp wysokości, którą podpierają słupy tak proste, jakby