Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/148

Ta strona została przepisana.

geograficznej nie wynosi 200,000 mil szerokości. Można było również zauważyć, że ten oddział, zanim się puścił dalej w tym kierunku, wypoczął właśnie w tem samem miejscu, gdzie się obecnie znajdował James Burbank z gronem swoich towarzyszów.
Gilbert i Mars, zaleciwszy innym gotowość na każde zawołanie, szli ćwierć mili lewą stroną lasu, gdzie zauważyli, że ślady kroków ciągną się wyraźnie ku południowi.
Gdy powrócili obaj do obozowiska, Gilbert rzekł:
— Wyprzedza nas gromada ludzi, idących tą samą drogą, co my, od jeziora Waszyngton. Są to ludzie uzbrojeni, ponieważ znaleźliśmy kawałki nabojów, któremi rozpalali ogniska, jak o tem świadczą zagasłe węgle. Co to za ludzie, nie wiem, ale to pewna, że ich jest wielu i że zmierzają ku Ewergladom.
— Czy to nie gromada koczujących seminolów? — zapytał Edward Carrol.
— Nie — odpowiedział Mars — ślad kroków wyraźnie wskazuje, że ci ludzie są amerykanami...
— Może to żołnierze z milicji florydzkiej? — odezwał się James Burbank.
— Należy się tego obawiać — odrzekł Perry. — Ich liczba zdaje się zbyt wielka, żeby należeli do bandy Texara...
— Chyba, że się z nim połączyli jego stronnicy — powiedział Edward Carrol. — W takim razie mogłoby ich być kilkuset.