Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/152

Ta strona została przepisana.

kach i możnaby łatwo rozpoznać jej kroki, zarówno jak i Dy na przystankach. Ale nie ma ani jednego śladu, ażeby tędy szła kobieta lub dziecko. Co się tyczy tego oddziału, bez wątpienia jest on zaopatrzony w broń palną. W wielu miejscach widać uderzenie kolby o ziemię. Zauważyłem nawet, że te kolby muszą być podobne do kolb strzelb marynarskich.
Prawdopodobnie zatem milicje florydzkie miały do rozporządzenia broń tego kształtu, bo inaczej byłoby to nie do wytłómaczenia. Prócz tego, jest to, niestety, aż nadto pewne, że ta gromada jest, co najmniej, dziesięć razy liczniejsza od naszej; trzeba się więc zachować z tem większą ostrożnością, im bliżej niej będziemy!
Rozsądek nakazywał usłuchać zalecenia młodedego oficera. Tak się też i stało. Co się tyczy wniosków, jakie wyprowadzał o ilości śladów i nóg, musiały one być trafne; że młodej Dy i Zarmy nie było w tym oddziale, to się zdawało pewne. A więc nie są na tropie hiszpana. Personel, pochodzący z Czarnej Przystani, nie może być tak liczny i tak dobrze uzbrojony. Zdawało się więc niewątpliwem, że jest to duży oddział milicyj florydzkich, zmierzający ku południowym okolicom półwyspu, a tem samem do Ewerglad, gdzie Texar musiał przybyć jeden lub dwa dni temu.
Słowem, owa gromada, w ten sposób złożona, była groźną dla towarzyszy Jamesa Burbanka.