Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/155

Ta strona została przepisana.

Jednocześnie, James Burbank i jego gromadka przysposabiali się do odparcia jakiegobądź napadu. Skrzynie ustawiono na ziemi, a ludzie, którzy je nieśli, schwycili za broń. Wszyscy z bronią, w ręku skryli się za pnie cyprysów, w taki sposób, żeby się połączyć z sobą w chwili, gdy się to okaże potrzebnem.
Z miejsca, zajmowanego przez Jamesa Burbanka, nie można było dojrzeć obozowiska. Dopiero za zbliżeniem się o 50 kroków, niknące już ognie stawały się widzialne. Z tego powodu należało czekać powrotu metysa, zanimby powzięto postanowienie, odpowiednie do okoliczności.
Młody porucznik, bardzo zniecierpliwiony, odszedł o kilka yardów. Mars posuwał się tymczasem z niezmierną ostrożnością, po to tylko wynurzając się z poza jednego drzewa, żeby się schować za drugie. W ten sposób niepodobieństwem było go spostrzedz. Miał nadzieję dojść dosyć blisko, ażeby rozpoznać położenie miejscowości i liczbę ludzi, a nadewszystko do jakiego stronnictwa należą. Nie mógł tego dokonać bez trudności. Noc była ciemna, a ogniska nie dawały już światła. Ażeby osiągnąć skutek, wypadało zakraść się aż pod same obozowisko. Mars był dosyć odważny, ażeby to uczynić, i dosyć zręczny, ażeby podejść czujność wart.
Jednakże Mars pomykał coraz dalej. Nie wziął on z sobą ani karabinu ani rewolworu, należało bowiem unikać wystrzałów i bronić się w cichości.