Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/158

Ta strona została przepisana.

— Kto jest dowódzcą?
— Kapitan Howick!
— Jak to, kapitan Howick, jeden z oficerów Wasbahn! — wykrzyknął Gilbert.
— On sam!
— Ten oddział składa się więc z murzynów eskadry komandora Dupont?
— Tak, z federalistów, z północnych, z przeciwników niewolnictwa, z unionistów! — odpowiedział jednym tchem nieznajomy, z widoczną dumą wyliczając te rozmaite miana, nadawane stronnictwu dobrej sprawy.
Tak więc, zamiast pułków milicji florydzkiej, które James Burbank i jego towarzysze mniemali mieć przed sobą, zamiast bandy stronników Texara, przybywali ich przyjaciele, towarzysze broni, tak w porę niosąc pomoc.
— Hurra! hurra! — zaczęli wydawać tak głośne okrzyki, że niebawem przebudził się cały obóz północnych.
Zabłysły w ciemności pochodnie, przyjaciele zeszli się z sobą na polance, a zanim przystąpiono do wzajemnych objaśnień, kapitan Howick uścisnął serdecznie rękę młodego porucznika, którego nie spodziewał się spotkać na drodze do Ewerglad.
Wyjaśnienia nie były ani długie, ani zawiłe.
— Czy możesz mi powiedzieć kapitanie, co was sprowadza do Dolnej Florydy? — zapytał Gilbert.