Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/219

Ta strona została przepisana.

Ale pień drzewa dopływał do przeciwnego brzegu, co chwila zmieniając położenie; kula zadrasnęła tylko ramię metyski.
W kilka chwil potem pień przybił do brzegu, a Zerma, wysiadłszy z dzieckiem na ląd, znikła pośród trzcin i bezpieczna od wystrzałów, dostała się do lasu cyprysowego.
Wprawdzie nie groziło jej już nic od tego z Texarów, który pozostał na wyspie, ale mogła wpaść w ręce jego brata.
Przedewszystkiem szło jej tedy o to, żeby się jaknajprzędzej oddalić od wyspy Carneval. Z nadejściem nocy puściła się w kierunkn jeziora Waszyngton. Rozwinąwszy całą energję moralną i siłę fizyczną, biegła raczej, aniżeli szła, na los szczęścia, dźwigając wciąż dziecko, które nie mogłoby jej nadążyć. Nóżki Dy nie zdołałyby stąpać prędko po tym nierównym gruncie, pośród tych bagien, uginających się pod stopami pomiędzy powikłanemi korzeniami.
Zerma niosła więc ciągle swój drogi ciężar, którego zdawała się nie czuć wcale. Czasami stawała, nietyle żeby odetchnąć, jak żeby się wsłuchać w dźwięki leśne. Raz jej się zdawało, że szczeka drugi ogar, którego Texar wziął z sobą, znowu, że ją zdaleka strzały dochodzą. Przychodziło jej wtedy na myśl, że południowcy walczą może z oddziałem federalistów. Poznawszy, że to był tylko krzyk przedrzeżniacza lub łoskot suchej gałęzi, której włókna pękały z hukiem, niby wystrzału z pistoletu, puszczała się w dal-