Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/85

Ta strona została przepisana.

naty, pomarańcze, gojawy, brzoskwinie, figi, kasztany, a to wszystko jest tak tanie, że w tej części Florydy żyje się przyjemnie i bez kłopotu.
Co się tyczy porządkowania ulic, to wogóle nie dokonywają go specyalni zamiatacze, lecz gromady sępów, osłanianych opieką prawa, które wzbrania je zabijać pod karą pieniężną.
Sępy te wszystko pożerają nawet węże, których spotykamy tu sporo, pomimo żarłoczności tych cennych ptaków.
Zieloności nie brak grupie domów, stanowiących miasto. W miejscach, gdzie się krzyżują ulice oko spoczywa na gromadach drzew, przerastających dachy i ożywionych ciągłym wrzaskiem dzikich papug. Najczęściej są to duże palmy, kołyszące liście pod tchnieniem wietrzyka, podobne do wielkich wachlarzy senor lub do panka indusów. Tu i owdzie wznoszą się dęby, oplecione lianami i słodkim bobem, oraz kępy tych olbrzymich kaktusów, których pnie tworzą gęsty płot. Wszystko to jest wesołe, powabne i pociągałoby jeszcze więcej, gdyby sępy sumiennie spełniały swój obowiązek. Nie wyrównywają one machinom do zamiatania.
W mieście tem znajdują się tylko dwa parowe tartaki, jedna fabryka cygar, jedna dystylarn ia terpentyny. Miasto, raczej handlowe, niż przemysłowe, eksportuje lub importuje melasę, zboże, bawełnę, smołę, drzewo budowlane, ryby, sól. W zwykłym czasie port jest dosyć ożywiony przez statki przybywające