Siła tej bryły była tak wielka, że padając rozbiła powłokę lodową i wyrzuciła z siebie wodę do ogromnej wysokości.
O godzinie 5-ej popołudniu ciemność zaczęła ogarniać podróżnych, wyżłobiono więc otwór w kształcie groty w lodzie i zasiadłszy zabrano się do posiłku, a potem do spania.
Zmęczenie wpłynęło na dobry sen i dopiero o 8-ej rano zbudzono się do dalszej drogi.
Przekonano się, że możliwą będzie podróż po roztopieniu się lodów i na drugi dzień postanowiono wracać na wyspę.
Była już godzina dziesiąta rano, gdy naraz żołnierze zaczęli coś między sobą rozważać.
Paulina Barnett podeszła wraz z Eskimoską do jednego z żołnierzy, który ze zdziwieniem pokazywał jej strzałkę na kompasie.
— Co za dziwna historja! — zawołał, zwracając się do porucznika. — Może mi pan będzie łaskaw powiedzieć, w której stronie jest nasza wyspa?
— Na zachodzie, — odrzekł Hobson, — chyba wiesz pan dobrze, że nie na wschodzie!
— Wiem o tem! Wiem o tem! — mówił zmieszany żołnierz — ale, jeśli na zachodzie, to źle idziemy, zbłądziliśmy... Oddalamy się wciąż od wyspy, panie poruczniku!
— Jakto? oddalamy się? — pytał Hobson, zdziwiony stanowczym tonem żołnierza.
— Tak, panie poruczniku! idziemy wciąż na wschód, nie zaś na zachód!
— To niemożliwe! — odezwała się podróżniczka.
— Proszę spojrzeć na kompas...
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.