Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Na wołanie odpowiedziano i wkrótce zostali otoczeni i witani przez sierżanta Long i Tomasza Black, którego niepokój o przyjaciół wyciągnął z samotnego pokoiku.
Prócz tych nadbiegli i inni, zaniepokojeni straszliwie o los tych czworga, bojąc się, że zabłądzili i nie mogą trafić do swego domostwa.
A sądzili tak dlatego, że od dwudziestu czterech godzin lodowiec, na którym była wyspa, po zrobieniu kilku, obrotów w kółko, zmienił swe położenie i nie znajdował się już ich dom na zachodzie, ale na wschodzie...
W dwie godziny potem wszyscy byli już w domu, a nazajutrz, gdy zajaśniało słońce ujrzeli, że port Bathurst zwrócony był ku wschodowi.
Między 10 a 21 marca dała się uczuć nadchodząca pora roku, rozpoczęła się odwilż, która poczyniła szpary jeszcze większe między lodami, lody pękały z ogromnym hałasem, sprawiając wrażenie wystrzałów armatnich.
Deszcz ciepły padł na ziemię, dopomagając do roztapania lodów i cała natura zapowiadała wiosnę.
Ptactwo, które opuściło wyspę przed zimą powróciło teraz gromadnie.
Upolowano trochę ptactwa, niektóre z nich miały jeszcze na szyi bileciki, które uwiązano im, aby dać znać o mieszkańcach błądzącej wyspy.
Co zaś do zwierząt, te nie przestały odwiedzać portu, wchodząc nawet często do środka.
Mchy poczęły zielenieć, trawki wydobywały się z pod ziemi, pachniało wszystko świeżością i jak tylko