szedł pośpiesznie, pozostawiając tę oryginalną osobę w spokoju.
Nazajutrz, gdy Tomasz Black przyszedł zupełnie do zdrowia, dowiedział się kapitan o nim wszystkiego. Był to słynny astronom z Greenvitch, z obserwatorjum najlepszego na całym świecie. Studjował on przyrodę od lat 20-u, oddając wiedzy wielkie przysługi.
Nie potrafił o niczem rozmawiać, jak tylko o gwiazdach i niebie, poza tem nie obchodziło go nic.
Miało być zaćmienie słońca, a wiadomo, że w takich razach księżyc otoczony jest substancją świetlaną w formie wieńca. Z czego więc składa się owo światło, czy nie jest to tylko złudzenie lub odbicie promieni sąsiednich świateł — to zbadać miał Tomasz Black i poto przyjechał.
Przebył Atlantyk, wylądował w Nowym Jorku, przeprawił się przez jeziora rzeki Czerwonej, z fortu do fortu, przewożony saniami pod opieką kurjera z Kompanji, pomimo zimy groźnej, pomimo mrozów straszliwych i niebezpieczeństw, aż znalazł się u kapitana Craventy w postaci zlodowaciałej bryły.
Naturalnie przyjęto go już jako żywego entuzjastycznie.
Rano, dnia 16 kwietnia, dziewiętnastu podróżnych wyruszyło w drogę, kierując się ku północy.
Indjanie w tym roku bardzo mało przywieźli futer, okolice te już wytrzebiono, trzeba było założyć gdzieś indziej przystań, w miejscach, obfitujących w zwierzynę.