Trzej Indjanie ze swym szefem na czele wyszli naprzeciw przybyłym i przemówili po angielsku.
Mieszkańcy tamtejsi byli to Indjanie ze szczepu Zając, już oddawna tam osiedli, zajmujący się handlem. Futra zwierzęce dostarczali wogóle wszystkim przedsiębiorstwom, zajmującym się handlem skór zwierzęcych i zżyli się tak z Anglikami, że utracili nawet wrodzoną swą dzikość.
Paulina Barnett wraz z porucznikiem, udali się do obozu Indjan, położonego nad brzegiem o pół mili od jeziora.
Zastano tam ze trzydzieści kobiet, dzieci, mężczyzn, którzy trudnili się rybołóstwem i polowaniem, wytrzebiając bogatą w tych stronach zwierzynę.
Indjanie ci, którzy przybyli tu z Północnej Ameryki i doskonale znali się na obyczajach zwierząt, dali cenne wskazówki Hobsonowi a przedewszystkiem oznajmiono porucznikowi, że w stronach podbiegunowych, do których dążyli, nie było nikogo o tej porze, i nikt im przeszkadzać nie będzie w polowaniu.
Hobson podziękował doświadczonemu podróżnikowi za rady mu udzielone i poszedł po złożeniu podarków, wraz ze swą towarzyszką obejrzeć obozowisko.
Przeciągnęło się to do godziny trzeciej po południu, poczem pożegnano Indjan i wyszukano starego marynarza Normana, który oczekiwał z niecierpliwością ich powrotu, a dlaczego — wytłomaczymy w następnym rozdziale.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.