mała nazwę imienia Pauliny, a mały, jakby utworzony przez naturę port, jej nazwisko, z czego podróżniczka była bardzo zadowolona.
Pobudowano przystań w ten sposób, żeby była osłoniona ze wszystkich stron od wiatru i od zasp śnieżnych, które zawaliłyby cały budynek, grzebiąc zamieszkałych w nim ludzi.
Upał był nie do zniesienia podczas upatrywania miejsca dogodnego na przystań, ani jednej chmurki na całym horyzoncie, ani jednego podmuchu wiatru.
Podróżni zadowoleni z pięknej pogody, ani pomyśleli o tem, jak to będzie zimą, myśleli tylko o teraźniejszości.
Postanowiono najdalej za miesiąc być już w pobudowanym nowym domu, a każdy powinien był się według sił przyczynić do tej budowy. Na szczęście nie brakło drzew w tej okolicy.
W przeciągu miesiąca sierpnia dom mieszkalny był już wykończony, urządzeniem zaś wnętrza zajęła się Paulina Barnett z Magdaleną. Miejsce obrane na port, który przezwano „Nadzieją” było ze wszech miar wygodne. W rzece, zwanej „Paulina” było mnóstwo ryb różnego rodzaju, w odnogach morza przepływały ogromne wieloryby i inne olbrzymy, nad brzegiem usadowiły się foki.
Brakowało tylko w budowie kamieni, tych bowiem nie było tutaj zupełnie. Ale zastąpiono je skorupami mięczaków, zmielonemi i odpowiednio przygotowanemi. Że na mapach nie widzimy portu „Nadzieja”, wystawionego przez ludzi Hobsona, to dowód, że spotkał miejscowość tę los straszliwy, zatarłszy jej ślady.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.