nogi zakończone zakrzywionemi szponami, oczy straszne i dzikie.
— Co za obrzydliwe zwierzę! — zawołała Paulina Barnett, — jakżeż się ono nazywa?
— Szkodnik ten, wyniszczający bobry, wróg lisa i wilka zwie się u nas wolweresz, u innych narodów ma inną nazwę, — odrzekł uczony. — Mieszka w wydrążonej skale lub dziuplach drzew i dużo szkody wyrządza. Futro jego czarnej barwy, połyskujące, poszukiwane jest w handlu. Mięso bezużyteczne.
Prócz zwierzyny, ptactwa i ryb, zaopatrzono się też w napoje.
Uzbierano pączków pewnego gatunku balsamicznej topoli, które odpowiednio przyrządzane dają wyborne piwo.
Również z obficie tam rosnących cedrów, wyrabiano napój bardzo orzeźwiający. Warzywa były tylko dwa, możliwe do użytku.
Jedna roślina o korzeniu bulwiastym była niczem innem, jak dzikiemi gruszkami, nie dorastającemi wysokości buraków. Bulwy te u korzeni używały się za jarzynę. Druga roślina, zdatna na napój, nazywała się „herbatą Labradoru” — było jej ogromnie dużo, ulubione to pożywienie białych zająców. Herbata ta z dodatkiem kilku kropel wina lub wódki stanowiła wspaniały napój.
Apteczka naszych podróżnych posiadała też wiele koniecznych lekarstw, a i skrzynie cytryn na użycie w razie potrzeby.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.