Paulina Barnett została chrzestną matką dziecięcia, któremu dano imię Michał-Nadzieja. Chrzciny odbyły się z wielką uroczystością i dzień ten był wielkiem świętem w kolonji, ze względu na to, że mała istotka ujrzała światło dzienne pod 70-tym stopniem szerokości geograficznej!
W kilka dni potem słońce skryło się zupełnie na przeciąg dwóch miesięcy i rozpoczęła się noc podbiegunowa.
Noc ta odznaczała się gwałtowną burzą. Mróz był być może, trochę słabszy, ale wilgoć w atmosferze była nadzwyczajna.
Pomimo wszelkich możliwych środków, użytych na to, aby zimno nie dostawało się do wnętrza, wilgoć przeniknęła do mieszkań i dokuczała podróżnikom.
Śnieg padał ogromnemi płatkami, wyjść i otworzyć drzwi było niemożliwością, jednem słowem, mieszkańcy stali się więźniami. Wichry szalone wyły jednym ciągiem bez przerwy, obawiano się zawalenia domu, ale na szczęście zbudowany był bardzo solidnie, wreszcie śniegi okoliły go tak silnie, że stanowiły jakby jego podporę.
Mac Nap, który był głównym budowniczym, obawiał się tylko o całość kominów i poprawiał je często i umacniał.
Życie w kolonji ułożyło się teraz po rodzinnemu. Wszyscy mieli do siebie zaufanie, każdy zwierzał się ze swemi myślami.
Paulina Barnett czytywała często dla rozerwania siebie i towarzystwa, grano w karty dla zabawy tylko, nie dla wygranej, prócz tego naprawiano bieliznę, robiono obuwie, czyszczono broń.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.