Piękna i sucha pogoda trwała jeszcze dni kilka.
Porucznik Hobson cieszył się, że tu właśnie port zbudowano, ogromna bowiem ilość zwierzyny pozwoliła w krótkim czasie zapełnić składy najpyszniejszemi futrami, a spiżarnie wyborowem mięsiwem.
Sidła zastawione złowiły dużą ilość białych zajęcy, wielu z wilków zastrzelono, broniąc się od napaści. Przychodziły one bandami pod dom, wyjąc przeraźliwie i wtedy wystrzeliwano je bez miłosierdzia.
Widziano również bardzo bliskie ślady niedźwiedzi i czatowano na nich bezustanku. 25-go grudnia znów musiano zaprzestać wszelkich wycieczek.
Wiatr zmienił kierunek, przeszedłszy na północ, a tymczasem mróz doszedł do najwyższego stopnia.
Niepodobna było przebywać na świeżem powietrzu bez obawy odmrożenia którego z członków.
Zanim zamknęli się w mieszkaniu, Hobson kazał zapełnić stajnię żywnością dla reniferów i psów pociągowych, bojąc się dla nich głodu przez kilka tygodni, które zapewne zmuszą mieszkańców fortu do siedzenia wciąż w domu. 25-go grudnia było święto Bożego Narodzenia, uroczyście obchodzone u Anglików.
Na stole wigilijnym znalazło się wszystko, co znajduje się i na stołach europejskich w ten dzień święty.
Był i olbrzymi pudding, dzieło pani Żolif i pończ dymiący na stole.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XII.