Gwałtowne trzęsienie ziemi nawiedziło ten kawałek lądu.
Hobson wiedział, co to było i czekał jeszcze czegoś straszniejszego. Był pewny, że zostanie wraz ze wszystkimi pochłoniętym przez ziemię.
Ale na szczęście było tylko to jedno wstrząśnienie, potem słabe pochylenie domu w stronę jeziora i nastąpił zupełny spokój. Ziemia weszła znowu w stan bezwładu i ciszy.
Zaczęto naprawiać zepsucia, zreperowano kominy, opatrzono rany żołnierzy, których podparły trochę niedźwiedzie.
Przez dni kilka palono resztę krzeseł i łóżek, nawet podłogi, wyjść bowiem do składu było niepodobieństwem.
Jednakże, w kilka dni po tym ostatnim wypadku Hobson zauważył zmianę w atmosferze.
Gwiazdy nie błyszczały tak silnym blaskiem, niebo nie było tak jasne, a termometr wskazywał mrozu mniej o kilka stopni.
Mgły i pary poczęły się unosić w powietrzu, stanowczo zaczynała się zmiana na lepsze.
12-go stycznia wiatr przeskoczył na południo-zachód, śnieg począł padać, a termometr pokazywał zimno o 15 stopni mniejsze od poprzedniego.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XIV.