Od lutego do 15 marca były jeszcze dni bardzo zimne i niepogodne. Albo mróz, albo śnieżyce panowały w tym czasie bez przerwy. W dnie takie niepodobna było polować i dlatego zajmowano się przez tych kilka tygodni pracą w domu.
I bez polowania wpadły w zastawione sidła przeróżne zwierzęta, których futra zapełniały skład, napełniając dumą tych, którzy dla Kampanji przysposabiali tak duży zasób futra.
Koło 20 marca ukazały się łabędzie, lecące wielkiemi stadami ku północy, wydając przeraźliwy gwizd.
Ale, ziemia i morze były jakby jednym lodowcem, śnieg leżał wszędzie i o cieple nie było mowy.
Dopiero w pierwszych dniach kwietnia zaczęło topnieć, a 15-go tegoż miesiąca nie było ani kawałka lodu ani mrozu.
Ziemia pokrywała się powoli mchem i roślinkami, ozimina zasiana przez panią Żolif też weszła i zazieleniła ziemię.
Długie dnie powróciły i rozpoczęły się polowania.
Spodziewano się przybycia ludzi, z Kampanji i starano się upolować jak najwięcej soboli i lisów.
Nie widziano wcale od czasu trzęsienia ziemi niedźwiedzi, nie znajdowano nawet ich śladów.
Widocznie wstrząs ziemi spowodował ich ucieczkę, są to bowiem zwierzęta bardzo nerwowe.
Miesiąc maj był bardzo dżdżysty, padał i śnieg z deszczu, mgła rozpościerała się nad ziemią, a tak gęsta, że trafić było trudno do portu.
Nadszedł czerwiec, zrobiło się pogodnie i bardzo gorąco, tak, że mieszkańcy wyspy zrzucili swe zimowe ubranie i zabrali się do reperacji domu...
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.