Prócz tego Hobson kazał wybudować duży skład na pomieszczenie futer, ten bowiem, który był, okazał się za mały. Zwierząt było bardzo dużo, futer gromadziło się coraz więcej, terytorjum okazało się bardzo na port podatne.
Oczekiwano przybycia ludzi z Towarzystwa, dużo bowiem sprzętów brakowało do nowozbudowanego pomieszczenia, trzeba było i więcej naboi i mebli, brak było gwoździ, śrub, i t. p.
Ale czerwiec minął a kapitan nie przysyłał zasiłków.
Hobson przeraził się tem trochę, zwłaszcza, gdy mgły gęste zaczęły zasłaniać horyzont.
Wszyscy byli zaniepokojeni, a i astronom również obawiał się pozostać na zimę, zwłaszcza wobec konieczności w takim razie niedotrzymania słowa tym uczonym, którzy go wysłali na obserwację księżyca.
Minęło kilka dni lipca, za dwa miesiące nastać już miała zima, a ekspedycji ani śladu!
18 lipca miało być oczekiwane przez Tomasza Blacka zaćmienie, na drugi dzień zaraz po obserwacji miał astronom wyjeżdżać z portu.
Postanowiono więc, o ileby nikt się nie zjawił do tego czasu, wysłać swą ekspedycję wraz z Tomaszem Black, któraby jednocześnie zabrała ze sobą cały zapas najkosztowniejszych futer i po upływie sześciu tygodni znalazła się w kolonii Zjednoczenia u kapitana Craventy. Po tem postanowieniu astronom poweselał i ożywił się.
Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.