Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/016

Ta strona została przepisana.

Towarzystwo kopalni nakazało rozdanie im, jako wynagrodzenie, przewyżki dochodów roku bieżącego. Nie wiele to co prawda wynosiło, ponieważ wyczerpane żyły tak mało wydawały, że eksploatacja z niewielką przewyżką pokrywała koszty; zasiłek ten jednak miał wystarczyć im do chwili znalezienia zajęcia w sąsiednich kopalniach.
James Starr stanął we drzwiach obszernego budynku, pod dachem którego tak długo działały olbrzymie maszyny parowe studni.
Szymon Ford, nadsztygar w sztolni Dochart, liczący podówczas lat pięćdziesiąt pięć i kilku innych sztygarów otoczyło inżyniera.
James Starr zdjął kapelusz. Górnicy z odkrytemi głowami milczeli ponuro.
Ta scena pożegnania miała w sobie coś wzruszającego a równocześnie i wzniosłego.
— Przyjaciele moi — rzekł inżynier — nadeszła chwila rozłączenia naszego. Kopalnie Aberfoyle, które od lat tylu łączyły nas w wspólnej pracy, wyczerpane. Poszukiwania nasze nie odkryły już nowej żyły i ostatni kawał węgla został wydobyty ze sztolni Dochart!
Mówiąc to James Starr pokazywał górnikom odłam czarnego węgla, który leżał opodal.
— Kawał ten węgla, przyjaciele moi — mówił dalej — jest to jakby ostatnia kropla krwi, która wypłynęła z żył kopalni! Zachowamy go, jake-