Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/020

Ta strona została przepisana.

James Starr odczytał list powtórnie. Obracał go na wszystkie strony i żałował wielce, że Szymon Ford paru słów objaśniających nie dodał.
Czyżby stary nadsztygar odkrył jaką nową żyłę? Nie, to było niemożliwe!
James Starr przypominał sobie jak drobiazgowo zostały przeszukane kopalnie Aberfoyle zanim wszelkie roboty ustały. Sam dyrygował ostatniemi sondowaniami, nie znajdując ani śladu pokładów. Próbowano nawet czynić poszukiwania pod pokładami czerwonej gliny dewońskiej, która najczęściej znajduje się pod węglem, ale i to napróżne. James Starr opuścił więc kopalnię z zupełnem przeświadczeniem, że nie zawierała ona ani kawałka materjału palnego.
Nie — powtarzał sobie — nie! to niemożliwe! Jakże można przypuścić, że to co mnie się nie udało, osiągnął Szymon Ford? Przecież stary nadsztygar dobrze wie, że jedna jedyna rzecz w świecie jest w stanie mnie zaciekawić, pocóż więc to tajemnicze zaproszenie!
Znał nadto Szymona Ford jako zręcznego górnika, obdarzonego dziwnym instynktem w swoim fachu. Nie widział go od chwili, gdy kopalnie w Aberfoyle opuszczone zostały. Nie wiedział nawet co się stało ze starym, ani czem się zajmował, ani gdzie mieszkał z żoną, i z sy-