Czyżby naprawdę pierwszy list nie miał już znaczenia? Czy też chciano przeszkodzić przyjazdowi Jamesa Starr? Czyż nie był to zamiar zniweczenia planów Szymona Ford?
Tak też myślał James Starr po głębszem zastanowieniu. Sprzeczność dwóch listów obudziła w nim tylko żywsze pragnienie dostania się do sztolni Dochart. Zresztą, jeżeli w tej całej sprawie zaszła jakaś mistyfikacja, lepiej było się o tem upewnić. Sądził jednak słusznie, że warto było raczej wierzyć pierwszemu listowi niż drugiemu, godniejszy bowiem wiary mógł być Szymon Ford aniżeli autor anonimu.
W każdym razie — myślał sobie — ponieważ tak usiłują zachwiać moje postanowienie, warto niezawodnie dowiedzieć się o interesie Szymona Ford. Jutro będę na miejscu o naznaczonej godzinie!
Wieczorem James Starr kazał sobie wszystko przygotować do podróży. Ponieważ nieobecność jego mogła się przedłużyć, uprzedził pana W. Elphiston, prezesa „Royal Institution,” że nie będzie mógł brać udziału w przyszłem posiedzeniu Towarzystwa. W taki sam sposób uwolnił się od kilku innych spraw bieżących. Następnie kazał służącemu przygotować i zapakować swą torbę podróżną i położył się spać, myśląc wciąż o otrzymanych listach.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/023
Ta strona została przepisana.