Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/058

Ta strona została przepisana.

schodzili po ostatniej drabinie i stanęli na ostatniem piętrze sztolni.
W koło okrągłego placu, jaki tworzył szyb Yarow, u samego spodu rozchodziły się rozmaite galerje, które służyły do eksploatacji ostatniej żyły węglowej w kopalni. Zagłębiały się one w gąszcze pokładów łupkowych i gliniastych, pokładanych jedne w drugie i wzmocnionych trapezami grubych belek ledwo ociosanych, lub też obitych grubym pokładem kamieni. Wszędzie żyły wyeksploatowane, zastępowano sztucznym nasypem.
Słupy sztuczne, ciosane były z kamieni wydobytych z kopalni sąsiednich, a teraz podpierały grunt, czyli podwójne piętro terenów trzeciorzędnych i czwartorzędnych, spoczywających niegdyś w samym pokładzie. Ciemność zalegała wówczas tę galerje, oświetlane bądź przez lampkę górnika, bądź przez światło elektryczne, które w ostatnich latach zastosowano w kopalni. Ale ciemne tunele nie powtarzały odgłosu skrzypu wagonów, toczących się po szynach, ani oddechu wentylatorów, wdychających powietrze, ani głosu robotników pchających wózki, ani rżenia koni i mułów, ani uderzeń oskardu, ani trzasku piorunującego, który rozsadzał skały.
— Czy chcesz pan spocząć przez chwilę? — zapytał młodzieniec.