Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/070

Ta strona została przepisana.

byliśmy na mój folwark. To rzecz najważniejsza, powtarzam zatem panu: Witamy!
Szymon Ford wraz z Henrykiem wprowadzili Jamesa Starr do swego mieszkania; inżynier ujrzał obszerną izbę, oświetloną kilku lampami, z których jedna zawieszona była u malowanych belek sufitu.
Stół był pokryty obrusem kolorowym a cztery krzesła obite starą skórą oczekiwały biesiadników.
— Dzień dobry wam, Magdaleno — rzekł inżynier.
— Dzień dobry panu, panie James — odparła poczciwa szkotka, powstając na powitanie.
— Z prawdziwą przyjemnością was widzę, Magdaleno!
— Nie wątpię, panie James, bo widzimy zawsze z przyjemnością tych, którym dobrze czynimy.
— No, dawaj śniadanie, kobieto — rzekł Szymon Ford — zupa gotowa, a zepsuje się, gdy jej czekać każemy. Zresztą i pan James głodny jak prawdziwy górnik, niechże się przekona, że z łaski naszego syna niczego nam tu nie brak w podziemiach. Ale, ale, Henryku — dodał stary sztygar, zwracając się do syna. Szukał cię Jakób Ryan,
— Wiem o tem, mój ojcze! Spotkaliśmy go w szybie Yarow.