Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/071

Ta strona została przepisana.

— To wesoły chłopak i dobry kolega — rzekł Szymon Ford. Ale zdaje mi się, że mu się tam w górze podoba. Nie posiada widać prawdziwej krwi górnika w żyłach. No, siadajmy panie James i zajadajmy co się zmieści, bo bardzo być może, że się na kolację dzisiaj spóźnimy.
Już mieli siadać, ale inżynier ich zatrzymał.
— Chwileczkę, ojcze Szymonie — rzekł — czy chcecie żebym jadł z apetytem.
— Prosimy o ten zaszczyt, jak o łaskę, panie James — odparł Szymon Ford.
— Muszę się więc przedewszystkiem pozbyć wszelkiego roztargnienia. Pozwólcie mi zadać dwa pytania.
— Słucham pana, panie James.
— Odebrałem wasz list, który mi donosi o jakiejś wiadomości, mającej mnie żywo obchodzić.
— Obchodzi ona pana niezawodnie.
— Ze względu na was?...
— Tak samo dla mnie, jak i dla pana jest ona nadzwyczaj ważną, panie James. Nie dowie się pan jednak o niej aż po jedzeniu i na samem miejscu — inaczej nie uwierzyłbyś.
— Szymonie — rzekł inżynier — spojrzcie mi w oczy... A więc wiadomość ważna?... Acha!... Dobrze!... Nie pytam was więcej — dodał — jakby