Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/080

Ta strona została przepisana.

dramatów, mogłyby tak bezpiecznie i swobodnie igrać? Dekoracje stały gotowe, czemużby ten nadprzyrodzony personel nie zechciał odegrać swej roli.
Tak twierdził Jakób Ryan i jego towarzysze z kopalni Aberfoyle. Liczne sztolnie łączy ły się z sobą za pomocą galerji i chodników podziemnych, porobionych pośród żył węglodaj nych. Tak więc pod całem hrabstwem Stirling istniały ogromne gąszcze tuneli, piwnic, szybów, rodzaj podziemnego labiryntu, przedstawiającego się jak olbrzymie mrowisko.
Górnicy różnych sztolni spotykali się często z sobą, idąc lub wracając z robót. Ztąd ciągła łatwość zamieniania i udzielania sobie wiadomości, które następnie obiegały całą kopalnię. Opowiadania rozchodziły się z nadzwyczajną szybkością, przechodząc z ust do ust i rosnąc coraz bardziej.
Dwóch ludzi posiadających więcej nauki, a może i silniejszego temperamentu, umiało się oprzeć ogólnej łatwowierności.
Nie chcieli oni żadną miarą przyznać istnienia djablików, genjuszów ani wróżek.
Tymi ludźmi byli Szymon Ford i syn jego. Dowiedli tego, mieszkając dalej w ciemnej krypcie, po opuszczeniu przez wszystkich sztolni Dochart. Może być, że stara Magdalena miała nie-