Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/082

Ta strona została przepisana.

byli zdania, że to czego dzisiaj nie odkryli, odkryją jutro i dla tego nie trzeba zaprzestać poszukiwań. Życie całe postanowili spędzić w kopalni Aberfoyle, usiłując przywrócić jej dawną świetność. Jeżeliby ojciec nie doczekał tej szczęśliwej chwili, syn miał prowadzić zadanie na swoją rękę.
Równocześnie ci dwaj stróże namiętnie przywiązani do swej kopalni, przebiegali ją w celach utrzymania w niej porządku. Przekonywali się o trwałości podpór, podtrzymujących sklepienia, szukali, czy jakie osunięcie się gruntu nie było możliwe, i czy nie groziło niebezpieczeństwo zasypania której części sztolni. Badali ślady wnikania wód zewnętrznych i odprowadzali je ku większym zbiornikom.
Jednem słowem przyjęli na siebie dobrowolny obowiązek pilnowania tego przybytku jałowego, z którego tyle bogactw niegdyś wyszło, dziś zamienionych w dymy i popioły.
Podczas tych wycieczek, zdarzyło się parokrotnie Henrykowi natknąć się na zjawiska, których wytłómaczyć sobie nie umiał.
I tak po kilkakrotnie zdawało mu się, idąc wąskimi chodnikami, że słyszy uderzenie silne oskardem, wymierzone w boczne ściany sztolni.
Henryk którego ani nadprzyrodzone, ani przyrodzone siły wystraszyć nie mogły, przy-