Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Henryk mówił z taką energją, iż przekonanie jego udzieliło się natychmiast inżynierowi.
Stary nadsztygar wiedział już o tem wszystkiem oddawna.
Zresztą, fakt obecny nie ulegał zaprzeczeniu. Pozatykano szpary, po przez które gaz wczoraj jeszcze uchodził swobodnie.
— Bierz twój oskard Henryku — zawołał Szymon Ford — stań na moich ramionach, mój chłopcze! Jestem dosyć silny, bym cię uniósł.
Henryk zrozumiał.
Ojciec stanął przyparty do muru, Henryk wspiął się na jego ramiona w ten sposób, by oskardem mógł zbić ślady świeżego zatykania ściany. Następnie kilku uderzeniami odbił część skały łupkowej, która te szpary pokrywała.
Lekkie trzeszczenie dało się słyszeć, podobne do odgłosu musującego wina szampańskiego; odgłos ten w kopalniach angielskich znanym jest pod nazwą jednosylabową „puff”.
Henryk chwycił lampkę i przytknął ją do szpary.
Lekki odgłos dał się słyszeć i mały płomyk czerwony, niebieskawy po brzegach, uniósł się po ścianie, jakby jaki ognik błędny na bagniskach.