Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/110

Ta strona została przepisana.

kiem. Powsadzano w te otwory naboje dynamitowe. Przytwierdzono do nich długi knot, napojony żywicą i otoczony tkaniną bezpieczeństwa, wreszcie zapalono go przy samej ziemi. James Starr i jego towarzysze usunęli się na bok.
— Ach panie James — rzekł Szymon Ford tak głęboko wzruszony, że nie mógł nad głosem swoim zapanować — nigdy mi jeszcze w życiu serce tak mocno nie biło. Chciałbym już dostać się do węgla!
— Cierpliwości Szymonie — rzekł inżynier. — Nie spodzieważ się chyba znaleźć za tą ścianą gotowych galerji i chodników.
— Przepraszam pana, panie James — odparł stary nadsztygar. Spodziewam się i tego. Jeżeliśmy z Henrykiem mieli szczęście odnaleźć to schronienie, czemuż fortuna nadal niema nam sprzyjać?
Wybuch dynamitu nastąpił. Głuchem echem odbił się po całej sieci galerji podziemnych.
James Starr, Magdalena, Henryk i Szymon Ford, przybiegli razem do ściany.
— Panie James! panie James! — wołał stary nadsztygar. Patrz pan! Brama wysadzona!...
Henryk chciał się rzucić, przeskoczyć przez otwór. Inżynier ogromnie zdziwiony tą głębią, którą znaleźli, wstrzymał młodego górnika.