Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/128

Ta strona została przepisana.

chcesz, żebyśmy karki połamali przy powrocie na folwark?
Henryk milczał, zastanawiając się nad tym ostatnim wypadkiem, upatrywał w nim znowu dłoń tajemniczej istoty. Czyżby w tych głębiach istniał nieprzyjaciel, którego niepojęty antagonizm mógł kiedyś stworzyć poważne trudności? Któż miał interes bronienia nowego pokładu węglowego od wszelkiej eksploatacji. W istocie było to nonsensem, ale fakty mówiły same przez się i gromadziły się w taki sposób, że zmieniały przypuszczenia w pewność.
Tymczasem położenie poszukiwaczy stawało się coraz gorsze, musieli jeszcze iść przez pięć mil galerją, prowadzącą do sztolni Dochart, wśród głębokich ciemności, następnie dobrą godzinę drogi od wyłomu do samego folwarku.
— Idźmy dalej — rzekł Szymon — nie mamy chwili do stracenia, będziemy szli po omacku, jak niewidomi, ale niepodobna zabłądzić — tunele po obu stronach drogi naszej, to wązkie przejścia, kretowiska, a idąc główną galerją, dojdziemy niebawem do otworu, przez który tutaj się dostaliśmy, następnie, to już nasza stara kopalnia, znamy ją i nie poraz pierwszy z Henrykiem będziemy ją przebiegali bez światła. Zresztą, znajdziemy nasze lampki, które zostawiliśmy,