są przez duchy. Przynajmniej takie jest ogólne mniemanie.
Ruiny najdawniejsze i równocześnie najgorzej renomowane w tej części kraju, były właśnie ruiny zamku Roberta Stuarta, który nosił nazwę Dundonald Castle.
W czasie, gdy się toczy nasza opowieść, zamek Dundonald, jako schronienie wszystkich djablików, błądzących po okolicy, był zupełnie opuszczony. Rzadko go odwiedzano na wysokości skały, którą zajmował po nad morzem, o dwie mile od miasta. Bywało czasem, że jakiś cudzoziemiec przybywał w celu zbadania tych starych szczątków historycznych, ale wtedy sam je zwiedzał. Żaden z mieszkańców Irvine nie byłby go tam zaprowadził za wszystkie skarby świata. W istocie, rozpowiadano sobie różne historje o „damach ognistych”, które nawiedzały stare zamczysko.
Najbardziej, zabobonni twierdzili, że na własne oczy widzieli te fantastyczne istoty. Naturalnie Jakób Ryan był jednym z tych ostatnich.
Rzeczywiście, od czasu do czasu pojawiały się długie smugi ognia, bądź to na ścianie muru w połowie zburzonego, bądź na szczycie wieży, która wznosiła się nad ruinami Dundonald Castle.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/136
Ta strona została przepisana.